piątek, 8 listopada 2019

,,Kiedyś to było..." - czyli historia o mojej pierwszej pracy.

Czołgiem. Już dawno nie było serii ,,Kiedyś to było", więc czas to zmienić. Jak wiecie, niewiele pisze o sobie. Omijam takie tematy jak moje życie prywatne, obecna praca, relacje rodzinne. Pewnie to zrobię, kiedy będzie rocznica bloga, albo jakieś podsumowanie. W sumie staram się jak najmniej o sobie pisać, aczkolwiek ( -> uwielbiam to słowo) chciałabym dzisiaj powiedzieć coś o mojej pierwszej legalnej* pracy.

Do napisania zainspirowała mnie pewna osoba, która pisała u siebie na blogu o tym jak zaczęła i skończyła pracę w pewnym miejscu (może tu się ujawni), także serdeczne dziękuje i wysyłam serducho -> ❤️

* legalnej, czyli takiej, żeby skarbówka się nie przyczepiła. Oczywiście drogi urzędzie, ja nigdy na czarno nie zbierałam owoców, ani nie rozdawałam ulotek. To by było karygodne...

Także już nie przedłużając powiem, że jedną z moich pierwszych prac była bardzo długa, bo aż czterodniowa praca w markecie budowlanym. A o budowlance wiem tyle, że domy stawia się z cegieł... albo pustaków. Albo czegoś tam innego...

Pamiętam, że idąc do tego sklepu byłam pewna, że trafie na kasę i będę liczyła grubą mamone. To miała być chwilowa praca, aby coś tam sobie zarobić i odłożyć na prawo jazdy. Niestety, albo stety trafiłam na dział dekoracyjny. Na początku wszystkie ramki, obrazki, świece, poduszki i zbieracze kurzu aż patrzyły na mnie swoim srogim wzrokiem i mówiły ,,kup mnie", ale w końcu byłam pracownikiem posiadającym silną wolę, więc kupiłam tylko dwie poduszki, trzy ramki i dywan.



Jednym z pierwszych moich zadań (chyba tylko po to, aby dać mi jakiekolwiek zajęcie) było układanie ramek na półkach. Było ich bardzo dużo, a półek bardzo mało. No i w sumie głównie zajmowałam się ich wciskaniem, aby nie porysować niczego. Niestety mój pomysł się nie sprawdził, ponieważ pierwszy lepszy klient, maniak dotykania wszystkiego, musiał obmacać i zepsuł moją infrastrukturę, zaraz po tym, jak powiedziałam, że już skończyłam i mogą zobaczyć, jak to mi wyszło. Zobaczyli burdel...

Innym razem kładłam farby w puszkach na wysoką półkę. Ja - metr sześćdziesiąt czystego lęku wysokości i dwu metrowa drabina. Nagle jakiś klient szturcha moją drabinę na której stoję i wychodzi z tego taka oto rozmowa:
- Po ile jest ta drabina?
- Ta drabina nie jest na sprzedaż.
Po chwili klient odchodzi i z daleka słyszę taki oto krzyk:
- Żaneta nie kupimy tej drabiny, bo pani na niej akurat stoi!

Jeszcze innym układałam żarówki na półkach. Dookoła mnie masa żarówek, małych, dużych, cholernie dużych... i nagle podchodzi klient i się pyta, czy nie wiem, gdzie są żarówki. Powiedział to z takim wkurzeniem na twarzy, że miałam ochotę jedną z nich mu wsadzić prosto w... tam gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę.

Największym problemem okazało się dla mnie wkładanie na półki rzeczy, których jest bardzo dużo i nie wiadomo, jak bym to wepchnęła to i tak nie wejdzie. Po moich dygresjach, że matematycznie nie możliwe jest, aby tu upchnąć 20 poduszek, przychodziła pani z działu, wepchnęła 30, po czym klient wyciągnął jedną i spadło z dziesięć. Tak było z wieloma rzeczami i strasznie mnie to denerwowało. Akurat było Euro 2016 więc przyszło mi udekorować mały stojak z rzeczami na tą właśnie okazje... wiecie szale, koszulki, jakieś pierdołki, co by ludzie, którzy przyszli kupić farbę wrócili z dodatkowymi pierdołami. Zaczęłam od tego, że ułożyłam te koszulki, wszystkie pierdolniki i z każdego po jednej rzeczy wyjęłam z folii. Położyłam u góry, a szaliki porozwieszałam. Całość wyglądała całkiem nieźle, a gdy przyszła jakaś tam pracownica powiedziała, że nie powinnam była wyciągać po jednej sztuce z opakowania. Stwierdziłam, że przecież klienci i tak to powyciągają, żeby zobaczyć jak wygląda, no ale faktycznie mogłam się zapytać. Wzięła te odpakowane przedmioty i zaczęła je zamykać tak jak były, a po chwili, gdy klienci rzucili się na to, jak na karpie w Lidlu okazało się, że sami odpakowali sobie po kilka i zrobili taki bajzel, że klękajcie narody.

Pewnego dnia też jedna pani zgubiła swoje dziecko, które się schowało za wiszącymi dywanami i bawiło telefonem.

Nienawidziłam też jak klienci przychodzili do mnie i pytali o jakieś rzeczy o których ja istnieniu nie miałam pojęcia. Jakiś bulbulator dwufazowy z przyczłapą z dodatkowym zawieszeniem, ale bez poprzecznego dynksa do tentegowania.

Pamiętam, że w tym sklepie przede wszystkim dręczyło mnie to, że strasznie stopy bolały. Nie wiem dlaczego. No i w sumie fakt, że wszyscy byli tak zapracowani, że nie byli w stanie nauczyć mnie czegokolwiek co by się przydało w tym sklepie. Ja lubię od razu wiedzieć co mam robić i być pewna, że to ma sens. 

No cóż, jak już wiecie z pracy zrezygnowałam po czterech dniach, nauczyłam się, że nie umiem pracować z klientami, bo są dziwni (of course nie każdy) i że to nie praca dla mnie. Teraz już mam inną i jest całkiem spoko. Ale pamiętajcie, że gdy się czujecie źle w jakiejkolwiek pracy, albo nie daj Boże jest tam stosowany mobbing, od razu szukajcie czego innego. Ja kiedyś siedziałam długo w takiej pracy, gdzie bardzo źle się czułam (nie o tej mowa) i później psychika strasznie długo to znosiła. Dlatego jestem taka dziwna.

Mam nadzieję, że podobała Wam się ta nietypowa historia o drabinie, żarówkach i dziecku w dywanach! A może Wy macie jakieś historie o Waszej pierwszej pracy? Albo jakiejś innej! Piszczcie w komentarzu, chętnie poczytam!



Pozdrawiam Kolorowo


Beatrycze


Podobne wpisy:

*Zdjęcie pobrane ze strony panoramafirm.pl

27 komentarzy:

  1. Czołgiem! Mam nadzieję, że wpis Wam się spodobał. Wpadłam na ten pomysł, gdy siedziałam na kibelku.

    Chętnie poczytam Wasze wspomnienia dotyczące pierwszej pracy!

    Wasze blogi z poprzedniego wpisu odwiedzę do końca niedzieli! Pozdrawiam wszystkich serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To na pewno było dla Ciebie ciekawe doświadczenie. Ja też nie nadaję się do pracy z klientami.

    OdpowiedzUsuń
  3. Usmiałam się. Najbardziej z żarówek. ;p

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja to raczej do klientów nie za bardzo się nadaję. Chociaż może zdarzyć się tak, że w administracji (bo szukam głównie w tym obszarze zajęcia) będę musiał współdziałać z jakimś właśnie typem klienta. A niektórzy też są naprawdę dziwni.

    Zależy od dnia chyba sporo. Jak jest dzień sam w sobie rozwlekły, leniwy to może się dłużyć w pracy.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. W sumie mało mam śmiesznych historii z pierwszej prace, jedynie spokojne,lecz pozytywne wspomnienia ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Doświadczenie życiowe i lekcja życia ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak zwykle świetnie się czytało ☺

    OdpowiedzUsuń
  8. Czasami jednak czlowiek się przyzwyczaja i do klientów. Oczywiście jak musi. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła

    OdpowiedzUsuń
  9. Hmm, moja pierwsza praca? Koleżanka z podwórka nas namówiła byśmy w piątki sprzedawały gazety. Brałyśmy w piątki w wakacje po 20 sztuk z redakcji i w miasto. Za każdy egzemplarz było 50 groszy plus napiwki. Miałam 12 lat. To były czasy. Ile wspomnień!
    Świetnie sie czytało Twoją historię:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Słyszałam kiedyś powiedzenie że najgorsza praca ,to praca z ludźmi...
    Tylko znajdź tu człowieku taki zawód, w którym nie ma ludzi...
    Moja pierwsza praca to były zbiory owoców-poza spalonymi i bolącymi plecami,toną mydła by domyć ręce (rękawiczki?!!A no co to mi potrzebne),nie mam niemiłych wspomnień...
    Pozdrawiam
    Lili

    OdpowiedzUsuń
  11. ja jako pierwszą pracę miałam sprzedaż butów. I tak się w to wkręciłam że sprzedawałam więcej niźli doświadczone sprzedawczynie w sklepie:D:D:D

    OdpowiedzUsuń
  12. Lubię pracę z ludźmi, bo pełno jest śmiesznych sytuacji. Moja pierwsza to była w budce z lodami :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Chociaż pracowałaś tam krótko to jednak jest co wspominać, jakieś doświadczenie już jest. :D W markecie budowlanym nie chciałabym pracować, zupełnie się na tym nie znam. :D

    OdpowiedzUsuń
  14. klienci potrafią być bardzo specyficni ;) pracowałam w sklepie z ubraniami dla dzieci przez ponad rok, i never again :D

    OdpowiedzUsuń
  15. Niezła historia :D Moja pierwsza praca na umowę zlecenie było rozdawanie ulotek w aptekach. Pamiętam, że jechałam kawał drogi dwoma pociągami do Nysy do jakiegoś centrum handlowego i stałam 8 h, miałam tylko rozdawać ulotki i bezpłatne próbki. Szefowa apteki była okropna, wcisnęła mi do sprzedaży kremy i kazała narajać ludzi do kupna. W dodatku mówiła, że zbyt mało chodzę i zagaduję, straszny babsztyl! Swoją drogą próbki było kremów ponad 100 zł., a ludzie nie chcieli brać :D chyba się bali, że to jakaś ściema, że są za darmo haha. Babsztyl mi pozwolił wziąć po jednej próbce na koniec, podczas gdy kierownicy wcześniejszych aptek wypychali mi całe kieszenie nimi, wiadomo, co nie poszło - brała apteka bądź pracownicy.. Na szczęście byłam tam jeden dzień, ale pamiętam go do końca życia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety, takie kiepskie wspomnienia też się ma. Pewnie z tymi kremami to ludzie myśleli że ich namawiasz, żeby kupili tu i teraz, a nikt tego nie lubi niestety...

      Usuń
  16. Wiesz, że uśmiałam się po pachy? :D Świetnie opisałaś swoje wspomnienia z pracy :D Przyjemnie się to czyta :)

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  17. Uwielbiam czytać Twoje posty :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Czytając historię o drabinie parsknęłam śmiechem :D
    chociaż na Twoim miejscu mi też nie byłoby do śmiechu, bo jednak najlepiej czuję się stojąc na ziemi i wolę na drabiny nie wchodzić.

    OdpowiedzUsuń
  19. "- Żaneta nie kupimy tej drabiny, bo pani na niej akurat stoi!" hahahahahahahaha padłam mistrzu!

    OdpowiedzUsuń
  20. Dzień dobry :)
    Zapraszamy na nowy portal pisarski t3kstura.eu oraz do literackiej zabawy Trening Wyobraźni:
    http://t3kstura.eu/index/Forum/Trening-Wyobrazni.php
    Nagrodami w zabawie są książki niespodzianki, a także – dla najlepszych – publikacja w Antologii Treningu Wyobraźni.

    Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
  21. Ha ha :) Toś miała przygody w tym budowlanym, ale masz co wspominać. A historia z drabiną prześmieszna :)

    OdpowiedzUsuń
  22. Ja wytrzymałam w mojej pierwszej pracy zaledwie dzień,początki kariery zawodowej bywają trudne...

    OdpowiedzUsuń
  23. Więcej chciałabym taki historii :) ja tam samo się nie odnajduje w takich sklepach. Jestem zbyt dużą pedantką, żeby męczyć się z tym wszystkim :)

    OdpowiedzUsuń
  24. Moja pierwsza praca była od razu rzutem na głęboką wodę - szkoła. Jak wyjdę z traumy to o niej opowiem xD jeszcze mi nie przeszło, dalej mnie wzdryga na widok dzieci, nauczycieli którzy ze mną pracowali, rodziców i w ogóle ludzi xD. Potem był sklep także wiem jacy dziwni są klienci. Pamiętam jak męczyłam się z takim jednym co przychodził i prosił ciągle o coś niezrozumiale uhh. Najlepsza praca to sprzątanie! Bez stresu :)
    Przy okazji bulbulatory dwufazowe z przyczłapą z dodatkowym zawieszeniem, ale bez poprzecznego dynksa do tentegowania są na promocji w Biedronce :D

    OdpowiedzUsuń

Odwiedzam każdego, kto zostawił u mnie komentarz i zostawiam ślad na jego/jej blogu lub stronie internetowej przed pojawieniem się kolejnego wpisu!
Pozdrawiam Kolorowo!