piątek, 29 marca 2019

,,Kiedyś to było..." - czyli historia o pewnej wycieczce i sikaniu.

Witam wszystkich na pierwszym wpisie z serii ,,Kiedyś to było", czyli typowo Januszowe powiedzenie o tym, że było lepiej. I było. W tych seriach będę opowiadała jakieś tam śmieszkowe historie, które mają już parę lat i mam nadzieję, że Wam się spodobają. Dzisiaj zapraszam na dłuższą historię, ale mam nadzieję, że równie śmieszną!

Był koniec maja roku może z 2006. Słońce paliło niemiłosiernie, żar lał się z nieba, ogromna katastrofa dla cywilizacji i wszystkich mieszkańców mojej wielkiej małej wsi. Wtem wpada Tato po pracy do naszego domku i oświadcza, że jedziemy gdzieś tam na weekend i tu już całkiem niedługo bo 8 czerwca. Wszyscy na początku z zamieszaniem, nie ogarnęli tej sytuacji, bo zawsze był przeciwko wszelkim wyjazdom i wolał oglądać ,,Świat Według Kiepskich", niż zawdzięczać się urokom jakiejkolwiek rekreacji, a tym razem było inaczej. 

Nasza rodzina składała się z czterech osób, więc Matczyna Jednostka stwierdziła, że pomysł fajny, ale lepiej byłoby pojechać jeszcze z jakąś inną rodziną (w tych czasach jazda w cztery osoby równała się z wielką nudą i nic nie robieniem, więc każdy, w tym ja woleliśmy jechać z innymi rodzinami). Jako, że wtedy trzymaliśmy się bardziej z przyjaciółmi moich rodziców, wybraliśmy właśnie taką opcje, że pojedziemy z Państwem X i Y. Państwo X zawierało w swojej posiadłości moją najlepszą przyjaciółkę, więc bardzo się cieszyłam, poza tym ona miała dużo rodzeństwa i ich wszystkich brali, więc wiadomo było, że będzie wesoło. Państwo Y posiadali trójkę dzieci, która również jechała, także było nas nie mało.

Na podwórku więc ogłosiliśmy zebranie w sprawie wyjazdu. Zebrały się wszystkie dzieciaki, których dotyczył wyjazd i omawialiśmy takie pierdolety typu kto gdzie siedzi w autobusie, jak będzie ubrany, albo kto jakie picie ze sobą bierze, jakby naprawdę było to rzeczywiście ważne. Oczywiście wszystko przedstawiliśmy naszym rodzicielką, którzy uznali pomysł za wysoce poje*any (oczywiście nam tego nie powiedzieli). Ogółem przygotowanie do trzydniowego wyjazdu było dla nas ważne, niczym wyprawa na Marsa.

W dzień wyjazdu wszyscy samochodami dostaliśmy się do Gdańska, stamtąd mieliśmy już wyruszyć w trasę autobusem wycieczkowym, który się spóźniał. Pamiętam, że strasznie nam się nudziło. Nasi rodzice kupili nam mnóstwo słodyczy, zrobili kanapki i kupili coś do picia, bo trasa miała być wyjątkowo długa. Okazało się, że już nieliczni zjedli wszystko w drodze do trójmiasta, czyli jakieś 15 km. Nie, nie byliśmy wcześniej głodzeni.

Jakieś stare zdjęcie nie związane z tematem. Rok 1714. Koloryzowane.


Problem naszego wyposażenia i ,,suchego prowiantu" polegał również na tym, że każdy miał dosłownie w plecaku to samo o tym samym smaku. Wyobraźcie sobie grupę dzieciaków częstujących wszystkich po kolei tym samym. Jeden zapierdziela z chipsami, potem drugi i kolejny z tymi samymi. Po wejściu do autobusu zrobiłam niemiłosierną aferę, ponieważ mój plan namalowany na bloku A4 nie przewidział tego, że w autokarze będą też inni wycieczkowcy. Do jednej Pani podeszłam i powiedziałam:


Widzi Pani ten rozkład planu? Tu siedzi mój kolega, a Pani tu sobie tak usiadła. Trzymajmy się planu!


O dziwo Pani sobie wyszła, a ja zdziwiona z jej nieznajomością planu pozwoliłam sobie zarządzać posiadłością autobusu. Udało się w kilku procentach, więc nie byłam zadowolona, cieszyłam się jednak, że siedziałam z moją ulubioną koleżanką.

A i wyobraźcie sobie, że autobus był piętrowy, a hitem były jednak te schody w autobusie. Wyobraźcie sobie tłumy dzieciaków wchodzące na górę i na dół kompletnie bez sensu...

Podróż miała trwać pięć godzin, trwała siedem z kawałkiem. Dlaczego? Już opowiadam. Po pierwsze kierowca robił pierwszy raz tą trasę, więc często się mylił i nie ogarniał systemu. A po dwa, na pokładzie mieliśmy masę dzieci i masę różnorakich napojów, dlatego wiecie, jak to się skończyło. Po ruszeniu, jakieś 20-30 minut, już był postój bo Kacperek chce siku. 


Pytanie na głos: Ktoś chce siku? Odpowiedz: Nie!!!




Kilka minut później.... Muszę jednak siku!


Albo nie wiem czy chce siku, ale może chce.



Ogółem sikanie zajmowało większość czasu, stało się to nawet atrakcją podróży, jednak była też inna nieunikniona sytuacja. Pan kierowca jechał pierwszy raz i nie zauważył, że przed nami jest bardzo niski most. Ani zawrócić (droga wąska, a za nami pas aut), ani przejechać, bo za niski most. Jednak zaryzykował i przejechał pod postem. Pisk metalu i kamiennego mostu ocierającego się o siebie był okrutny. Koniec końców przejechaliśmy, jednak cała góra była pewnie nieźle porysowana, a i coś nawet tam z góry odpadło. 

Najgorszy był czas kiedy wszyscy zasnęli, a ja sama nie mogłam. Zaczęłam liczyć drzewa i byłam zdenerwowana na kierowce, że szybko jedzie, bo nie nadążam liczyć. Jedno dziecko podczas sikania na łonie natury obsikało sobie spodnie i autobus przez jakiś czas walił niemiłosiernie moczem. W końcu mocz - atrakcją podróży. Pod koniec wycieczki również i ja dowiedziałam się do czego są plastikowe woreczki przy fotelach. Mieliśmy też na pokładzie jedną piosenkarkę. Wyobraźcie sobie, że przez dwie bite godziny słyszycie ,,Gdzie strumyk płynie z wolna...". Ja się dziwię, że nikt nie dostał jakiegoś pier*olca w tym autobusie. Czysty cyrk na kółkach.

Po przyjeździe natrafiliśmy na bardzo ciekawy ośrodek, przyjemne wyżywienie i super pakiet zajęć dla dzieci w gronie szyszek i dorosłych, tak aby każdy mógł odpocząć. Ale to już inna historia...

Dzisiaj przepraszam wszystkie osoby trzecie za tą wiochę, którą zrobiliśmy w autobusie... iii Pana Kierowcę!




Pozdrawiam Kolorowo

Beatrycze


8 komentarzy:

  1. Czołgiem! Dzisiaj troszeczkę dłuższy post, który skleiłam dawno temu, jednak mam nadzieję, że się Wam podoba. Zapraszam do czytania i komentowania. Każdy blog odwiedzę i zostawie po sobie ślad :) (w niedzielę/poniedziałek, będę odwiedzała Wasze blogi ze względu na obecny natłok pracy). POZDRAWIAM!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ahahahhahahah typowy wyjazd :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajnie opowiedziana historia, aż się uśmiałam 😀Jak się jest dzieckiem to wszystko wypada, nawet wypraszanie innych z miejsc w autobusie 😊
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetnie się Ciebie czyta, z wielkim humorem opowiedziałaś zabawną historyjkę :)
    Pozdrawiam ciepło, Agness:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Uśmiałam się setnie! Dobrze mi to zrobiło, akurat jestem przed podróżą:-)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Wycieczki z dziećmi takie są :P Pracowałam w szkole więc coś o tym wiem ;p

    OdpowiedzUsuń
  7. Urocza historia, aż mi się przypominają moje szkolne czasy i moje szkolne wycieczki :) z tym sikaniem, to tak jest. Zawsze się chce wtedy kiedy nie powinno, a kiedy jest okazja by to z siebie wyrzucić, to nie da rady :D a propo, kiedy ze trzy lata temu jechałam do Niemiec i mieliśmy pierwszy postój za granicą i była okazja do skorzystania z niemieckiej toalety, nie mogłam wyjść z podziwu jak muszelka czyściła się sama. To dopiero wiocha! :)
    Pozdrawiam ciepło ♡

    OdpowiedzUsuń

Odwiedzam każdego, kto zostawił u mnie komentarz i zostawiam ślad na jego/jej blogu lub stronie internetowej przed pojawieniem się kolejnego wpisu!
Pozdrawiam Kolorowo!