piątek, 9 kwietnia 2021

,,Kiedyś to było..." - czyli historia o wycieczce co do Łeby była.

 Czołgiem! Rany, jak już dawno mnie tutaj nie było. Kurzem porosło, Was tam gdzieś pozwiewało, no ale musiałam wziać wolne, żeby więcej popracować nad książką. Już ostatnia prosta, ostatnie testy, poprawki, gdy tylko wyjdzie dam znać!

Dzisiaj życiowa historia, ale mam nadzieję, że ciekawa. Miałam Wam pisać o książce, ale muszę troszkę od tej tematyki odpocząć, więc dostaniecie moją historię z dzieciństwa, no ale takiego późnego, bo miałam 17 lat. Przypomniało mi się, jak ostatnio przeglądałam z przyjaciółką zdjęcia i zobaczyłam jedno z tej wycieczki.

Byłam sobie ja. Lvl. 17, czyli prawie już dorosła jednostka (chociaż do dorosłości mi wciąż daleko),  lato. Moi rodzice postanowili mnie wziąć na ostatnią wyprawę z nimi na wakacje. Tak, to był ostatni wyjazd, bo później pyknęła mi 18 i okazałam się być za stara. Z jednej strony się cieszyłam, bo to był taki okres wakacji, gdzie moja psiapsi pojechała, więc nie siedziałam sama w domu, a z drugiej... trochę taka wiocha, bo jednak z rodzicami. Pamiętam, że wtedy miałam starego bloga, a tam było z internetem ciężko i strasznie mnie to drażniło, nawet wlazłam raz na drzewo, żeby złapać falę słabego wi-fi. No, ale do tematu...


Pojechaliśmy do Łeby... morze, szum fal, w chuj piasku, co wchodzi tam gdzie nie powinien i dziwne atrakcje turystyczne, czyli tzw. naciąganie turystów. Mieliśmy wynajęty domek z tarasem, ich było kilka, a za nami jakiś może dwu piętrowy hotel.

Jeśli chodzi o zwiedzanie, to zaczeliśmy od bardzo reklamowanego Oceanarium. Zasadniczo, bez owijania w bawełnę, ryb było tyle, że dosłownie weszłeś i wyszłeś, a więcej okazów zobaczysz w zoologicznym, albo w Carrefourze na święta. Zapłaciliśmy 25 zł za osobę i nikt by się nie skumał, że wszystkie akwaria obejmiesz wzrokiem przy wejściu, nie musząc płacić za bilet.

Jednak najciekawiej było, gdy mieliśmy jechać do Dinoparku. W sumie nie wiem czemu tam jechaliśmy, bo to rozrywka raczej dla dzieci, ale gadali, że tam jest fajnie, że każdy się odnajdzie i ogólnie tam jest najlepsze z tego typu miejsce (ogólnie polecam, serio). No dobrze. No to my idziemy około pół godziny, żeby dojść do centrum miasta, później wykupiliśmy dla nas bilety na Melexy (takie małe autka), od razu z powrotem, bo było taniej i pojechaliśmy. Okazało się, że... jedziemy dokładnie tą samą trasą, co szliśmy przedtem, a nasz pojazd zatrzymał się tuż przy hotelu, obok którego był nasz domek... czyli podsumowując, park dinozaurów był tuż za nami, a nawet szyja jednego była widoczna z naszego okna... jeszcze żeby było ciekawiej, mieliśmy bilety powrotne do centrum miasta.

Innym razem pojechaliśmy do labiryntu z krzaków. Były strasznie wyschnięte i wiele przez nie było widać, ale i tak się zgubiłam. Jakiś koleś śmiał się i mówił, że on już tu piąty dzień i głoduje, a ja wpadłam na pajęczyne. Brrr! Ja zasadniczo potrafię się wszędzie zgubić!

Na końcu chciałam udać, że jestem wyjątkowo śmiałą jednostką, więc postanowiłam udać się do Wesołego Miasteczka w celu skorzystania z najbardziej hardcorowej atrakcji ever. Wyobraźcie sobie mnie... lęk wysokości, choroba lokomocyjna i ciul wie co jeszcze i jakaś wielka wyrzutnia, która wypierdala w powietrze. Postanowiłam być pewna siebie i trwałam w tym, że ostatniego dnia pokaże swoim rodzicom, jaka twarda ze mnie osoba. Gdy poszliśmy do restauracji, gdzie swoją drogą było bardzo drogo.., siadając przykleszczyłam sobie palca metalowym krzesłem, gdy je przysuwałam do stołu. Minus był taki, że bałam się, iż mi paznokiec zejdzie, a plus, że nie musiałam już zgrywać hardcora, bo paluszek i główka to dobra wymówka. No bo przecież, nie miałabym się czego trzymać...

Jednak pamiętam też kino ileś tam D, które znajdowało się w paszczy dinozaura, czasami jak ktoś wychodził, to uderzał głową w kieł i mnie to bardzo bawiło - Śmiechu Warte tum tu du du dum du dum!

Mam nadzieję, że ta niedługa historia Wam się podobała, po tak długim czasie nieobecności. Wasze blogi z dwóch poprzednich wpisów, aby o sobie przypomnieć odwiedzę w niedzielę/poniedziałek, ponieważ pracuję. Zapraszam na INSTAGRAMA, gdzie na story, pokazuje jak przygotowuje książkę i okładkę do niej. Za tydzień już wpis o moich wypocinach, więc mam nadzieję, że będziecie! Życzę miłego weekendu!

Pozdrawiam Kolorowo

Beatrycze
 
 

Podobne wpisy:











8 komentarzy:

  1. Świetna historia. Też mam lek wysokości i chorobę lokomocyjną.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja nad morzem dostaję głupawki statkowej. WIEM, że będzie rzyganie dalej niż widzę, ale i tak mnie zawsze skusi... ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze człowieka rozśmieszysz :) Ja w Łebie byłam wieki temu- jeszcze jako dzieciak. Takich atrakcji wtedy jeszcze nie było :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zawsze ciekawie i śmiesznie można spędzić czas nad morzem ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Sytuacja z parkiem dinozaurów i biletami najlepsza. :D No cóż, zdarza się przecież. :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobrze, że już wróciłaś po przerwie
    Mam lęk wysokości. Czasem więc też zaciskam zęby, aby przezwyciężyć ten strach. Ale tylko wówczas, gdy chce coś osiągnąć. Nigdy, aby coś komuś udowodnić.
    Pozdrawiam odrobiną radości z moich zielonych stronek

    OdpowiedzUsuń
  7. O matko! Dlatego nad morze jadę po sezonie. Kiedy te wszystkie wspaniałe atrakcje zwyczajnie są zamknięte a ja w spokoju moge odpocząć. Tak po prostu;)
    Pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Witam serdecznie ♡
    Jak zawsze wspaniały wpis :D Świetne historie, na pewno będzie pamiątka na lata. Takie wspomnienia to coś, co zawsze wprawią w dobry nastrój :D Wygląda na to, że musze pojechać do Łeby. Cóż, nigdy tam nie byłam :)
    Pozdrawiam cieplutko ♡

    OdpowiedzUsuń

Odwiedzam każdego, kto zostawił u mnie komentarz i zostawiam ślad na jego/jej blogu lub stronie internetowej przed pojawieniem się kolejnego wpisu!
Pozdrawiam Kolorowo!